piątek, 31 maja 2013

8 rozdział

Rozdział 8 - Nowa groźba 



-Jak poszła nauka z szefem?

-Nic nie zrozumiałam.

-Nie martw się z czasem zrozumiesz .
Nabrałam głośniej powietrza gdy Stivie obmywał mi tatuaż wacikiem nasączonym alkoholem .

-Boli?

-Nie.
To na prawde było nic w porównaniu do tego co zrobili mi od kąt tam byłam. Chociażby Fred.

-co nie rozumiesz? Mogę ci pomóc ?

-tak na prawde nie ogarniam troche wszystkiego.

-Jasne, ale ostrzegam cię jeśli chodzi o liczenie nie jestem dobry.- Uśmiechnął się.

-Nie o to chodzi. –Też się uśmiechnęłam , nie on jedyny nie był dobry z matmy.

-No to mów.

-Czy istnieje pewny związek miedzy Ju..szefem a Alice?
Musiałam sobie przypomnieć że nie wolno mi mówić jego imienia inaczej narobiłabym sobie kłopotów.

-Czemu pytasz?

-Alice powiedziała że ojciec szefa obiecał jej mamie że nigdy jej nie zabije.

-Nie było żadnego związku między NIM a Alice. ON nie potrafi nikogo darzyć uczuciem, on nic nie czuje.- To sama dobrze zrozumiałam.

-Więc czemu…

-Istniała pewna historia między jego ojcem , starym szefem, a jej matką. Mówi się nawet że Alice i ON byli braćmi ale oni nigdy nie chcieli się do tego przyznać. Oni są jednymi z niewielu którzy się tu wychowywali, znają zewnętrzny świat ale nigdy nie żyli w nim tak naprawdę.

-Ale dlaczego jej mama musiałaby go poprosić o to by nie zabijał swojej córki? Dlaczego ON miałby ją zabić? Nie rozumiem  jakie było niebezpieczeństwo?

-Z prostego powodu. Jak wiesz w spółce może być tylko jedna kobieta, mama Alice nie chciała żeby jej córka została zabita a jeżeli ON wolałby obok siebie kogos innego niż ją Alice zostałaby zabita. Zdarzyło się już wcześniej że kobieta została zabita by dać miejsce innej. Rzadko tu kobiety umierały z powodu choroby czy starości.

W tym momencie przypomniały mi się słowa Jack’a i Eddie’go „historia się powtarza”. Oni zrozumieli że Alice miała zostać zabita żeby dąć miejsce innej kobiecie ,mnie. Dlatego Alice mnie nienawidziła  ponieważ byłam dla niej zagrożeniem. Teraz wszystko nabierało sensu.

-Ale on złamał obietnice prawda? Więc co się teraz stanie ?

-Nic. ON jest szefem. Nigdy nie złamał obietnicy a jeśli już to kiedyś zrobił musiał mieć do tego dobry powód.
Milczelismy przez pewien czas, zrozumiałam że on był jedynym człowiekiem który mógł odpowiadać na moje pytania.

-Dlaczego twoim zdaniem pomimo tego że sprawiam tyle kłopotów jeszcze mnie nie zabił ?

-Ja nie wiem, nie mam pojęcia, serio. Inni mają różne teorie.

-J-jakie teorie ?

Teraz znowu się troche bałam. Bałam się Justina i wiedza o tym że miał wobec mnie jakieś plany o których nie chciał mi powiedzieć  strasznie mnie wkurzało.

-…Quinn… Wiesz.. teraz lepiej żebyś o tym nie widziała.

-Ja chce wiedzieć.

-Nie chce ci powiedzieć. Tak będzie lepiej inaczej tylko byś się zadręczała.- Odpowiedział spokojnie. Miałam dość tych wszystkich tajemnic i tego że żeby się cokolwiek dowiedzieć musiałam robić jakieś dochodzenie niczym Sherlock Holmes. Nie interesowało mnie to że robił to dla mojego dobra. Miałam tego dość. Wstałam i wykrzyczałam mu w twarz wszystko co czułam.

-Mam dość. Dlaczego mówicie mi pół wszystkiego i musze sama się dowiedzieć o co tak na prawde chodzi ?  Jeżeli nie chcecie żebym widziała to nie mówcie mi wcale. Za każdym razem gdy coś zrozumiem wy dodajecie mi inne niepewności, ja nie wytrzymam tak dłużej.

-Quinn wystarczy. Uspokój się i usiądź.

-Nie. I jeśli chcesz wiedzieć jestem też zmęczona siedzeniem w tym miejscu. Od kiedy tu jestem próbuje się zabić a ten kutas zamiast spełnić moje prośby zabił Alice i Fred’a rozumiesz ? On mnie nienawidzi.
Popchnęłam go do tył a on spadł na krzesło, potem oddaliłam się zdając sobie sprawy z tego co zrobiłam. On wstał i złapał mnie za ramie.

-Co robisz, oszalałaś?
Patrzyłam mu prosto w oczy wyzywającym wzrokiem.

-A teraz czego ty mnie nie zabijesz?

-Nie, ja tego na pewno nie zrobie.- Pociągnął mnie za sobą i wyszliśmy z pokoju. Zrozumiałam gdzie idziemy dopiero wtedy gdy weszliśmy do korytarza prowadzącego do JEGO drzwi. Stivie zapukał i weszliśmy do środka. Ty razem Justin stał z nieobecnym wzrokiem.

-Co się dzieje? –Powiedział niejasno wracając do rzeczywistości.

-Ta dziewczyna oszalała i się na mnie zaatakowała.

-Dobrze- Odpowiedział Justin nic nie robiąc.

-A teraz ? Zwykle wymierza się jakąś kare albo się ją zabija prawda? Atakować kogoś ze spółki jest niezgodne z regulaminem.

-Fakt, masz racje. Idź zawołaj Luke’a.
Stivie mnie puścił i wyszedł z pokoju. Byłam na prawde głupia rzucając się na Stivie’a, biedny zawsze dobrze mnie traktował. I co z tego miałam? Nic bo Justin nie chciał mnie zabić. Chciał tylko sprawdzić czy kłamie i takie tam z Luk’em.

CAŁKOWICIE BEZCELOWE.
Justin przeglądał mi się w ciszy aż nie przyśli Luke ze Stivi’em. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji , było praktycznie niemożliwe ukrywać wszystkie swoje emocje tak jak robił to on.

NIENAWIŚĆ, POGARDA, NIC.
Luke stanął przede mną odciągając mój wzrok od Justina, dopiero wtedy zrozumiałam że się na niego gapiłam.

-Quinn powiedź mi co zaszło.

-Stivie mi opowiadał…- popatrzyłam się na niego i zobaczyłam że ruszał głową by dać mi znać żebym nic nie mówiła przy Justinie. To co mi mówił było prawdopodobnie tajemnicą.

Ta spółka była jednością ale była pełna sekretów. Pff wielka mi jedność.

-…Coś i wtedy nie chciał dokończyć więc się wkurzyłam bo mam dość tego że wszyscy coś przede mną ukrywają.

-Według mnie ta dziewczyna trzymała w sobie od dłuższego czasu to co czuła i w końcu musiała to powiedzieć. Prawdopodobnie jest też nerwowa przez tą całą sytuac..

Luke przestał mówić ponieważ Justin poszedł w strone łazienki, zdziwiliśmy się. Wrócił pare sekund póżniej z czymś fioletowym w ręku i mi to podał.

-Zwykle gdy dziewczyny są zdenerwowane to dlatego że mają cykl prawda? Zrozumiałem to z Alice. Teraz problem rozwiązany, idźcie. –Odwrócił się by usiąść na swoim krześle. My nadal staliśmy tam w szoku, mnie zdziwiło to jak bardzo znał Alice i mimo tego z taką łatwością ją zabił. Luke prawdopodobnie zdziwił fakt że zamiast mnie ukarać pomógł mi ale ja byłam już do tego przyzwyczajona a Stivie prawdopodobnie czekał na zemste.

-P-problem nie jest rozwiązany, ona złamała reguły, zaatakowała mnie. Gdzie sprawiedliwość?
Justin wstał i podszedł do niego szybkim krokiem jakby chciał go uderzyć ale gdy już był koło niego zatrzymał się i odetchnął głęboko.

-Wiesz że broniąc ją też je łamiesz?-  powiedział spokojnie Stivie.

Justin zignorował go i stanął naprzeciwko mnie. Przez chwile się wahał ale w końcu zacisną rękę w pięść i uderzył mnie w szczęke. Dotknęłam warge i zrozumiałam że krwawie. Justin nie wydawał się już taki swobodny, nigdy go nie widziałam z takim wyrazem twarzy.

-Teraz spadajcie stąd. Quinn ty wróć wieczorem , musimy dokończyć nauke.
Stivie się uśmiechnął pożniej wszyscy 3 odeszliśmy w kierunku mojego pokoju.

***

Usłyszałam pukanie do drzwi, myślałam że to Stivie, nawet miałam taką nadzieje bo chciałam go przeprosić.

-Proszę.

Do pokoju wszedł Mike, ostatnia osobą którą spodziewałam się zobaczyć. Ten bardziej lunatyczny od innych. W jednej chwili płakał, chwile póżniej zabijał wzrokiem. Trzymał w ręku bułke i sałate prawdopodobnie mój posiłek.

-Połóż to na stół.
Tak zrobił.

-Masz na imie Mike, prawda?

-Tak.- Powiedział zimno.

-Słuchaj wiem że jesteś na mnie zły ale przysięgam że nic nie zrobiłam. Nie zabiłam ją ,nie chciałam by to się stało.

-Masz po prostu być cicho, jasne? –Powiedział zaciskając mocno szczękę, zbliżył się do mnie patrząc mi w oczy.
Przez kilka sekund nikt nic nie mówił po czym dodał:

-Gdybyś się tu nigdy nie znalazła ona nadal by tu była.

-To wina tych co mnie porwali nie moja.

-Chciałbym tylko żebyś znikła.

-Zabij mnie ,zobaczmy czy się odważysz.

Wiedziałam że się nie odważy, wydawał się zbyt słaby na coś takiego, chciałam tylko dać mu do zrozumienia że powtarzanie tych wszystkich rzeczy nic nie zmieni.
Uderzył mnie w brzuch, zaczęłam kaszleć krwią.

-To nie przewróci Alice do życia. – Powiedziałam z trudem.

-Nie ale da jej to spokój w zaświatach. –Uderzył mnie łokciem w szyje a ja upadłam na podłoge. Kopnął mnie w twarz przez co krew zaczęła spływać mi z nosa. W tej chwili pomyślałam że on chce mnie naprawde zabić i pożałowałam tego że rzuciłam mu to wyzwanie.

-Proszę cię , przestań- błagałam. – Tak jak ja wyrzuciłam swoje emocje przed Stivi’em tak on teraz robił ze mną. Mogę jedynie zapewnić że stivie’a nie bolało tak jak mnie.

-To żebyś nie zapomniała że pomszczę Alice do samego końca. – Butem nadepnął mi na ucho i poruszył nogą tak jak gdy chcesz zgasić papieros po czym podszedł do drzwi i je otworzył.

-Ah, i przy okazji jeżeli komuś o tym powiesz możesz na zawsze pożegnać się z Chriss’em.


Leżałam chwile na podłodze bezsilna zanim udało mi się wstać. Kręciło mi się w głowie ale zdołałam jakoś dojść do łazienki. Wypłukałam twarz. Po trzydziestu minutach krew przestała sączyć z ran ,wyrzuciłam wszystkie chusteczki  i ogarnęłam się troche. Gdy się schylałam strasznie bolał mnie żołądek, nos gdy go dotykałam i dzwoniło mi w uszach ale nie mogłam nikomu powiedzieć bo wtedy zrobiłby coś Chriss’owi , absolutnie tego nie chciałam. Nie było nawet lustra żebym mogła zobaczyć w jakim jestem stanie ale miałam nadzieje że nie było nic widać. Chciałam iść spać żeby odzyskać siły ale wtedy ktoś zapukał do drzwi.

-P-proszę. –Może był to Mike który zdecydował żeby ze mną skończyć.
Stivie wszedł do pokoju.

-słuchaj przykro mi że się na ciebie rzuciłam. Luke miał racje. Tłumiona złość , jestem nerwowa i…

-Quinn, dlaczego płaczesz?
Nie wiedziałam że miałam całą twarz mokrą od łez, ale byłam w tym stanie jeszcze zanim wszedł do pokoju. To było przez Mike’a ale oczywiście nikt nie mógł się o tym dowiedzieć.

-O Jezu, przepraszam nie wiem.- Wytarłam łzy rękawem uważając na nos.

-Płaczesz dlatego że ON cię uderzył? Nie musisz to kara nie…

-Nie, nie płacze dlatego … Może z nerwów.. naprawde..nie..nie wiem.- Uśmiechnęłam się w nadziei że zakończę ten temat.

-Naprawde ci zależy na tym żeby wiedzieć co się mówi o szefie?

-Nie, już nie tak bardzo.

-Quinn mówisz że nie a jak ci nie powiem to znowu się na mnie rzucisz?!

-Nie, nie mów mi teraz, nie chce kolejnych problemów.

NIC nie chciałam wiedzieć. Jedyna rzecz która wypełniała mi myśli był widok Chriss’a w rękach Mike’a.

-Okej, powinnaś iść do szefa, musicie dokończyć nauke.
Wyszłam z pokoju i odprowadził mnie do drzwi Justina, miałam nadzieje że nie zauważy że jestem czymś zmartwiona.

-Słuchaj jeśli płaczesz przeze mnie przykro mi, ale problem w tym że tu wszyscy są troche  podenerwowani szczególnie jeśli dochodzi ktoś nowy ponieważ jest wtedy więcej pracy. Rozumiesz o co mi chodzi?

-Nie martw się nie jestem na ciebie zła, przeciwnie przepraszam cię.

Zapukałam do drzwi i opuściłam Stivie’a by wejść. Czułam się lepiej dzięki temu że pogodziłam się ze Stivie’em, on był na prawde miły dla mnie. Teraz musiałam tylko trzymać buzie na kłódkę by pomóc Chriss’owi. Tak na prawde rozumiałam go, zrobiłabym to samo jeśli ktoś zabiłby mojego chłopaka. Czego się nie robi dla miłości.



*****************************************
Kolejny rozdział !! wow jednak dodałam szybciej ! Tak się cieszę że znalazłam czas, byłam przerażona bo myślałam że dodam dopiero za jakiś tydzien ale plany na weekend przypadły więc znalazłam czas.Jest dużo nowych wyświetleń i więcej komentarzy za co ogromnie wam dziękuje <3 Przepraszam za błędy i KOMENTUJCIE !!!! <3 ( tu jest mój TT jakbyście chcieli o coś spytać czy cokolwiek + zawsze pisze tam o tym że pojawiły się nowe rozdziały! ---> @jessica160498 ) 


środa, 29 maja 2013

7 rozdział

Rozdział 7 - Znak



-To dla ciebie.- Luke podał mi dotykowy telefon. Oczy mi się zaświeciły, może mogłam do kogoś zadzwonić i powiedzieć że wszystko ze mną w porządku, że żyje.

-To po to żebyś dzwoniła do członków spółki i żebyś nauczyła się kodeksu, w środku jest wszystko czego potrzebujesz…Ah i jeżeli o tym pomyślałaś to nie możesz dzwonić do nikogo kto nie jest członkiem spółki, telefon jest zablokowany nie można wykonywać innych połączeń.

-Nie myślałam o tym. –Powiedziałam próbując ukryć zawód.

-Wiem że to robiłaś. – Uśmiechnął się

-On wie czy ktoś kłamie czy nie, to jego potencjał. –Ktoś inny to powiedział, blondyn który właśnie wszedł do pokoju.

-Cześć, Stivie.- Powiedział zimno Luke, nawet na niego nie patrząc.

-Wszyscy tu mamy coś specjalnego. –Ciągnął Stivie –Na przykład Alice była dobra w biznesie, kierowała akcjami. Teraz to twoje zadanie.

-Dziękuje bardzo Stivie, poinstruować ją jest moim zadaniem, idź sobie.

-Po co ten pośpiech Luke. Przyszedłem żeby zrobić ZNAK.

-Jaki ZNAK? –Przestraszyłam się, co chciał zrobić ?

-Nic takiego, daj mi ręke . To może troszeczke boleć.
Podałam mu ręke i zamknęłam oczy.
Poczułam jak coś mnie szczypie i piecze w tym samym czasie, co to było? Otworzyłam oczy chociaż nie chciałam to zobaczyć.

-Nie, absolutnie nie. – Cofnełam ręke.

-Musisz. To tylko tatuaż. –Powiedział Stivie. Jeżeli udałoby mi się z tamtąd wyjść nie chciałabym przez reszte mojego życia widzieć ten znak. Próbowałabym za wszelką cene zapomnieć a tatuaż by mi w tym  nie pomógł.

-Jeżeli myślisz że nie chcesz tatuażu bo gdy stąd wyjdziesz chcesz o tym zapomnieć to się mylisz. –Znowu odezwał się Stivie. To było zdanie bardziej w stylu Luka skoro to on potrafił czytać w myślach.

-Ty też czytasz w myślach?
Stivie roześmiał się.

-Nie ale każdy z nas o tym pomyślał gdy przez to przechodził. –To znaczyło że każdy, albo prawie tam miał taką samą historie jak ja. Zostali porwani i zmuszani zostać. W takim razie dlaczego się nie przeciwstawiali i uciekali ?

-Teraz jednak zrozumieliśmy że lepiej jest żyć tu, świat na zewnątrz jest to kitu.
Oto odpowiedź. ZROBILI  IM PRANIE MÓZGU. Nie chciałam skończyć tak jak oni. Chciałam się uwolnić albo przynajmniej trzeźwo myśleć.

-No więc chcesz ten tatuaż czy nie ? – Luke zdawał się być zniecierpliwiony. Stałam nieruchomo, było oczywiste że go nie chciałam.

-Rzeczy stoja tak : albo dasz mu sobie zrobić albo ja ci go zrobie, w taki sposób… -Powiedział Luke wyjmując nóż.

-Luke nie zachowuj się jak kretyn.
-Stivie , ona jest twarda albo jej grozisz albo nic nie działa.- Patrzyli na mnie i czekali aż coś powiem póżniej Stivie złapał mocno moją ręke i trzymał ją tak że nie mogłam się uwolnić.



-Nie.- Krzyknełam. Luke zatkał mi usta i przyłożył nóż do gardła. Znowu poczułam że coś mnie szczypie i  piecze. Musiałam się poddać, zamknęłam oczy.

-Wyobraź sobie że wcześniej wyrywali na nas znak nożem.- Zaczął mówić Stivie.-Pózniej znaki były wyryte na skórze za pomocą gorącego żelaza. Ty masz szczęście bo teraz istnieją tatuaże.

-dokładnie- powiedział zimno Luke. Otworzyłam troszeczke oczy i zobaczyłam że on miał wyryty znak, a nie tatuaż. To musiało go bardzo boleć. Po pewnym czasie Stivie i Luke mnie puścili i podali mi lusterko. Popatrzyłam na odbicie swojego ramienia.
BYŁO OKROPNE.
Był trójkąt w w środku symbol nieskończoności*. Wysoko ,na zakończenie trójkąta, krzyż.

-Trójkąt oznacza jedność. Nikt tu nie może zdradzić brata, w przeciwieństwie do zewnętrznego świata. Odwrócona ósemka to znak nieskończoności i tłumaczy fakt że nasza spółka jest na zawsze. Krzyż na górze przypomina nam o tym że kto nie przestrzega zasad kodeksu zostaje zabity. Wszystko jasne? –Przytaknełam. To coś było okropne ale w tym momencie nie było to moim największym problemem.

****

Popołudniu Luke wytłumaczył mi jak działa telefon i podstawowe zasady. Odkryłam że w tej spółce pracowało bardzo dużo osób a tych które mieszkały tu było około 50 ale oczywiście nigdy  by mi się nie udało wszystkich poznać. W zasadzie prawie nikt tam nie znał wszystkich. Tylko najstarsi. Jeszcze nie wiedziałam dobrze na czym polega moja praca ale powiedzieli mi że wytłumaczy mi  to ktoś kto się na tym zna. Jedynymi ludźmi którzy się na tym znali był Justin i Alice. Alice nie żyje więc byłam przerażona perspektywą przebywania z Justin’em.

-Tu wszyscy pomagają sobie nawzajem. Nikt nie może nikogo oszukać, je się, żyjemy dobrze, nigdy nie ma problemów. Z czasem zdasz sobie sprawe z tego jak świetne jest to miejsce.

-Wydaje mi się niemożliwe.
Ktoś zapukał do drzwi, był to chłopak który dzień wcześniej pytał mnie o Alice, ten dobry.

-Mike, proszę mów.

-Szef chce się z nią widzieć. – Wskazał na mnie.

-Dobrze, odprowadź ją. –Wyśliszmy z pokoju i  skierowaliśmy się do gabinetu Justina.

-Jak tam?- Powiedziałam zakłopotana.

-Pytasz dlatego że płakałem? Teraz mi lepiej, dzieki za troske. –Wydawało się że był na mnie zły, ale ja mu nic nie zrobiłam.

-Nie pragnęłam śmierci Alice.-To była prawda, to była moja wina że umarła ale nie ja ją zabiłam , tylko Justin.

-Alice była dla ciebie bardzo ważna, prawda?
Nie odpowiedział, zobaczyłam jak łza spływa mu po policzku. Oto znów był słodki i wrażliwy, ta jego strona była o wiele lepsza. Zapukał do drzwi Justina, poczekał aż weszłam i odszedł.

-Cześć Quinn. –Powiedział Justin, gestem ręki pokazując mi żebym usiadła obok niego przy biurku.
Trzęsły mi się nogi a serce biło strasznie szybko ale nie mógł mi zrobić krzywdy , prawda?
Tak mówił regulamin. Usiadłam na krześle próbując unikać patrzenie się na jego twarz.

-Wytłumaczę ci co robiła Alice żebyś mogła zająć jej miejsce, okej? –Przytaknełam.

****

Cały wieczór spędziliśmy na tłumaczeniu mi jakie były moje zadania ale było to zbyt trudne, nigdy nie byłabym w stanie je wszystkie spełnić.

-Nic nie rozumiem. –Powiedziałam po kilku godzinach. Byliśmy załadowani książkami.

-Prędzej czy póżniej zrozumiesz ,nie martw się.

-Czemu ją zabiłeś? Była w tym o wiele lepsza niż ja.- powiedziałam w żarcie, dopiero póżniej zrozumiałam co powiedziałam. Poddałam pod wątpliwość czyny szefa. Złapał mnie za włosy i pociągnął do tył.

-Moja sprawa.- Powiedział z zaciśnietymi zębami. Wstał i oddychał głęboko. Jakby chciał się uspokoić.

-Nie ważne kontynuujmy. Prędzej czy póżniej zrozumiesz.
Zaczął  z powrotem tłumaczyć, ale na darmo. Wszystkie te cyfry, te procenty, zakupy, zyski, zadania, miejsca handlu, klienci. Nic nie rozumiałam. W pewnym momencie zauważył to.

-Jest coś konkretnego czego nie rozumiesz? Masz jakieś pytania?

-Tak, trzy.

-To powiedź, ja odpowiem.- Uśmiechnął się chciał dodać mi odwagi myśląc chyba że zaczynałam interesować się moimi zadaniami i spółką na tyle by zadawać pytania.

-Dlaczego zabiłeś ją a nie mnie ? Dlaczego ona powiedziała że obiecałeś że ją nie zabijesz?  Co powiedziałeś jej zanim ją zabiłeś że tak bardzo się zdziwiła?- Wiedziałam że prawdopodobnie mnie udusi za to ale warto było zapytać. Był jedynym który mógł mi na te pytania odpowiedzieć. Justin zwrócił oczy ku górze poczym powiedział:

-Wiesz co ci powiem? Może to prawda, pomyliłem się masz racje. Nie nadajesz się do tej pracy. –Przybliżył  się do mnie i złapał mnie za ramie. Mocno ściskał jakby dla czystej przyjemności by sprawić mi ból. Faktycznie rozluźnił troche uścisk dopiero gdy krzyknęłam z bólu. Potem ciągnął mnie żebym wstała z krzesła i popchnął tak że spadłam twarzą do podłogi. Może lubił zadawać innym ból. Szedł w strone jakieś szafki i ją otworzył. Wziął coś ze środka. Zamknełam oczy. Oto nadchodził mój koniec.
NA PEWNO WZIĄŁ JAKIŚ NÓŻ ALBO PISTOLET, NADSZEDŁ CZAS BY POŻEGNAĆ SIĘZ TYM ŚWIATEM.
Z jednej strony tak było lepiej, z drugiej nie. W końcu czułam się troche lepiej i może był nawet cień szansy na ucieczke. Ale byłam zbyt lekkomyślna, chciałam poznać odpowiedź na mnóstwo pytań i to była kara. Słyszałam jego kroki, zbliżał się do mnie, poczułam coś co uderzyło mnie a plecy. Otworzyłam oczy i obok siebie zobaczyłam wiadro i ścierke.

-Posprzątaj. Jesteś nową sprzątaczką. –Powiedział ostro i z nutką  pogardy. Uklęknęłam i wziełam do rąk to co mi dał.

-No już, na co czekasz?
Zaczełam czyścić ścierką podłoge podczas gdy on wrócił na swój fotel przy biurku. Czytał sobie coś. Od czasu od czasu spojrzałam na niego by przyłapać go na patrzeniu się na mnie, może po prostu sprawdzał czy robie to co powinnam. Po mniej więcej półtoro godzinnym sprzątaniu tego pokoju czułam się zmęczona. Bolały mnie plecy ponieważ cały czas byłam pochylona a ręce miałam całe czerwone ponieważ były w wodzie zbyt długo.

-jesteś zmęczona? –Przytanełam.

-Bardzo mi przykro. –Uśmiechnął się , na szczęście może w końcu pozwoliłby mi przestać.

-Idź posprzątaj łazienke.- Wskazał mi drzwi do toalety. Wstałam by tam pójść, ciekawe  dlaczego mnie po prostu nie zabił skoro był tak bardzo na mnie zły. Był środek nocy a ja już nie miałam siły, trzęsłam się z zimna i z głodu. Ten dzień był na prawde długi i ciężki dla mnie. Oczy same mi się zamykały. Wstałam by zakończyć sprzątanie i iść do swojego pokoju, tylko zamknęłam na chwile oczy i momentalnie zasnełam.

***

Poczułam jak ktoś dotyka moje ramie, pachniało czystością, świeżością. Przutuliłam się mocniej. Miał twardą klatke piersiową ale lubiłam położyć na nim głowe, jego skóra była gorąca. Póżniej poczułam jak ktoś opuszczał mnie na łóżku. Musiał to być mój Chriss który widząc mnie trzesaca się z zimna na podłodze z miłością zaniósł mnie na łóżko i przykrył. Wiedziałam że to był on, miał delikatny dotyk, nigdy by mnie nie skrzywdził … Chriss pogłaskał mój policzek swoją dużą ręką, ja podniosłam swoją i ją złapałam. Zasnęłam z powrotem z palcami splecionymi z palcami Chriss’a.

***

Obudziłam się rano na miękkim łóżku przykryta kołdrą. Uśmiechnełam się ale zdecydowałam że nie będę wstawać , z nadzieją że moja mama przyniesie mi śniadanie do łóżka. Otworzyłam oczy i sen prysł. W pokoju nie było obrazów, było tylko biurko, nie było wielkiego łóżka na środku pokoju, tylko Male łóżko, nie było wiele mebli jedynie mala szafeczka. Przypomniała mi się noc , jak Chriss przeniósł mnie na to łóżko i przykrył, to nie był Chriss tylko Justin. Poczułam jak serce łamie mi się na milion kawałeczków. Wstałam i usiadłam na łóżku.

-Dzień dobry. –Powiedział zimno szef.

-Co ja tu robie ?

-Zasnełaś podczas pracy, nie tolerujemy takich rzeczy.

-Przykro mi.

-Wstań i wyjdź.- Wstałam i skierowałam się do drzwi z wiadrem i ścierką.

-Quinn.

-Tak?

-To zostaw.
Położyłam narzędzia do sprzątania i uśmiechnęłam się. Może już nie musiałam sprzątać. To że przeniósł mnie na łóżku i przykrył zamiast zostawic zmarzniętą na podłodze dodało mi troche otuchy ale i tak byłam zdziwiona bo najpierw potraktował mnie tak źle a póżniej mi pomógł. Ehh. Może był lunatykiem. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć  czego mnie nie zabił skoro przynosiłam tyle kłopotów.

********

*symbol nieskończoności – chodzi o odwrócona ósemke która oznacza nieskończoność  nie pamiętam czy to się tak nazywa wiec przetłumaczyłam po prostu tak jak tam pisalo.


**********************************************

CZESC wszystkim wow ile wejsc jestem przeszcześliwa na prawde wielkie dzięki <3  A teraz mniej fajna czesc mianowicie nie mam pojecia kiedy dodam nastepny rozdzial poniewaz maa mase nauki na caly nastepny tydzien i nie wiem czy sie wyrobie :( takze postaram sie ale jezeli go dlugo nie dodam to z gory przepraszam.  SORKA ZA BLEDY JESLI SIE JAKIES POJAWILY !! nie jestem dobra z gramatyki wole literature hehhe <3 JESZCZE RAZ WIELKIE DZIEKI I KOMENTUJCIE PROSZE !!! <3

poniedziałek, 27 maja 2013

6 rozdział

Rozdział 6 - Odpowiedzi.





-Pomoge ci sięgnąć do tego okna, póżniej musisz bardzo szybko biec. Uważaj na kamery i staraj się nie robić hałasu, jasne ?

-I to ma być ten świetny plan?

-Weź się ucisz.- Odpowiedziała zimno Alice. Przytaknełam przestraszona. I tak to , że chiała mi pomóc było za dużo i nie wiedziałam czemu to robi.

-Musimy się pośpieszyć bo on czeka tylko na jeden mój fałszywy krok żeby…- Nie zdążyła dokończyć zdania, w tym momencie przypomniały mi się słowa Justina „ jeden fałszywy krok i jesteś w środku” Zły ,fałszywy krok . nie mój ale jej, chodziło mu o nią. Weszłyśmy obie na prycze która znajdowała się w pokoju pod oknem i wzięła mnie tak jakby na ręce. Bez wysiłku otworzyłam okno i poczułam zimne powietrze na swojej twarzy. Jak długo nie czułam na swojej skórze czyste powietrze, towarzyszące pragnienieniu wolności.  Odetchnęłam głęboko potem Alice popchnęła mnie szybko żeby mnie wypuścić. Próbowałam się”popchnąć” ale nigdy nie byłam zbyt zwinna więc kopnełam Alice która z kolei spadła na podłoge. Oczywiście też spadłam. Razem zrobiłyśmy niesamowity hałas. Zostałyśmy tak w ciszy około 30s zanim zrozumiałyśmy że prawdopodobnie nikt nas nie usłyszał.

-Cicho, jeżeli nas przyłapią to będzie twoja wina.-
Skinełam upokorzona. Ona zdawała się wstrząśnięta i przestraszona. Zostałyśmy bez ruchu na podłodze przez chwile aż nie usłyszałyśmy jakieś kroki. Ja zostałam w tej samej pozycji na podłodze tymczasem Alice schowała się pod pryczą, w mroku nie było jej tam widać. Kroki robiły się coraz głośniejsze dopóki drzwi się nie otworzyły. Był to chłopak którego nigdy wcześniej nie widziałam. Jeśli chodził o wygląd był bardzo podobny do Fred’a.

-Co robisz na podłodze? –Nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

-Słyszałem jakieś hałasy, szef mnie tu wysłał.-Rozglądał się do okoła i załważył otwarte okienko wysoko nad pryczą.

-A to ?
Opuściłam głowe w nadziei że mnie nie uderzy.

-Odpowiedź –Powiedział kopiąc mnie. Nie zrobiłam tego. Nie mogłam mu powidzieć że próbowałam uciec chociaż oczywiście było to prawdą. Zniżył się do mnie i złapał mnie za ucho.

-Próbowałaś uciec?
Po twarzy spłynęły mi pojedyncze łzy.

-Odpowiedź. –Pociągnął mnie za ucho jeszcze mocniej, strasznie bolało.

-Pomógł ci ktoś?
Nie miałam już siły by wytrzymać , ból przekroczył próg mojej wytrzymałości.
Nie chciałam nas wydać ale musiałam. Wskazałam prycze a on puścił mojego ucho by się tam skierować. Złapał za ramie Alice a ona wyszła z okrycia patrząc na mnie spod wilka ale nie tak jak zwykle, to było bardzije takie „teraz jesteś na serio martwa”.
Wstała i uwolniła się od uścisku chłopaka.

-Luke , zostaw mnie.

-Czemu pomagałaś jej uciec ?- Spytał wskazując na mnie.
Alice nie odpowiedziała tylko zbliżyła się do drzwi.

-Gdzie idziesz? ON na nas czeka.
Alice staneła jak wryta przy drzwiach a Luke podniósł mnie za ramie po czym skierowaliśmy się do biura Justina. Pomyślałam o Fredzie, o tym jak go zabił. Bałam się że będę cierpieć tak samo jak on, nie chciałam. Wiedziałam że nas zabije ale miałam nadzieje że przynajmniej zrobi to szybko. Plus miałam nadzieje że zabije najpierw mnie bo nie chciałam patrzeć jak torturuje Alice. L uke zapukał do drzwi i weszliśmy. Spojrzałam na Alice, trzęsła się. Przed tym chłopakiem, Justinem, każdy tracił swoją godność.

-A więc Luke? Kto tak hałasował? –Justin odwrócił się do nas odwracając wzrok od ściany.

-Dobrze, dobrze, znowu ty. –Patrzył się na mnie uważnie a ja opuściłam wzrok. Dzieliły nas centymetry. Był idealny, jego usta, jego oczy… ale on był wrogiem. Oddaliłam się a on udał że tego nie zobaczył odwracając się do Alice.

-A jeśli chodzi o ciebie to wiedziałem że prędzej czy póżniej to się stanie.- Wsadził ręke pod ciemną koszulką tak jak zrobił poprzedniego wieczoru ze mną i Fred’em.

-Czekaj, najpierw chciałabym coś zaproponować. –Wyrzuciła szybko z siebie Alice.

-Mów ,jestem ciekawy. –Justin oddalił ręce od swojego ciała i koszuli.

-Dziewczynie potrzeba przewodnika, kogoś kto wytłumaczy jej co robimy i jakie są jej obowiązki. Zgłaszam się by jej pomóc.
Justin milczał przez chwile po czym wzruszył ramionami.

-Przykro mi ale nie mogę ryzykować. –Jego ręce powędrowały powrotem pod koszulke i wyjął nóż.

-Twój ojciec obiecał mojej matce że nic mi się nie stanie , że mnie nie zabijesz. –Justin nic nie odpowiedział tylko zbliżał się do niej.

-Co cię popycha do tego by łamać obietnice którą złożyłeś z ojcem? Co ona takiego specjalnego ma ?-Wskazała na mnie. On jako odpowiedź przyłożył jej nóż do gardła.

-Powiedź mi, przed śmiercią. Prosze cię. Chce wiedzieć w czym tkwi mój błąd.

Zaczął przecinać jej skóre. Krew która spływała z jej ran na ręce Justina przyprawiały mnie o nie miłe wrażenie. Alice rzuciła się na ziemie łapiąc się za gardło.

-Czemu wybrałeś ją? Ona nie ma nic specjalnego a tobie na niej nie zależy, na pewno. TY NIE MASZ UCZUĆ. –Alice udało się powiedzieć to między atakami kaszlu. Justin pochylił się i wyszeptał jej coś do ucha a ona otworzyła szeroko oczy. Kopnał ją w brzuch i wsadził nóż w jej klatke piersiową. Cała ta krew, ten zapach, ten widok… Dzwoniło mi w uszach, trzęsły mi się nogi i kręciło w głowie. Spadłam na ziemie, ostatnią rzeczą jaką słyszałam to „witaj” a ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam szyderczy uśmieszek Justina.


***
Obudziam się na łóżku w innym pokoju. Nigdy wcześniej go nie zobaczyłam, był o wiele jaśniejszy nić inne pokoje w których tu byłam. Był „goły” nie miał ani obrazów ani żadnego mebla. Było tylko łóżko i biurko. Przypominał bardzo pokój Justina. Ktoś zapukał do drzwi, od kiedy pukało się do drzwi w tym miejscu? Nie odpowiedziałam myśląc że i tak wejdzie. Usłyszałam ponownie pukanie.

-P-proszę.- Drzwi się otworzyły i zobaczyłam chłopaka. Miał szklane oczy jakby właśnie przestał płakać.

-Tu są ubrania dla ciebie.- Dał mi czarne spodnie i bluzke na długi rękaw. Nigdy wcześniej nie zobaczyłam tego chłopaka ale patrzac na to w jakim jest stanie zrobiło mi się go przykro, tym bardziej że był jak do tej pory najmilsza dla mnie osobą w tym miejscu.

-Ma-masz na imie Quinn, prawda? – Przytaknęłam. Uśmiechnął się sztucznie, jakby to było tylko z grzeczności. Miał wyjść ale odwrócił się do mnie, płakał.

-Cierpiała? Mam na myśli Alice.

-Nie sądze. –Przytaknął i wytarł dłonią twarz po czym otworzył drzwi.

-Przepraszam. –Powiedział i zamknął za sobą drzwi. Dziwne zachowanie, wydawał się dobry. Nie wiem jak w miejscu w którym było tylu złych ludzi mógł się znaleźć taki jak on.

***

Przebrałam się i zostałam sama na jakiś czas. Ubrania były mojego rozmiaru i były czyste i pachnące. Już nie mogłam wytrzymać z moimi , brudnymi z krwi i kurzu od spania na podłodze. Nawet zwykły fakt że w pokoju było łóżko sprawiał że czułam się lepiej. Znowu usłyszałam pukanie, tym razem wszedł chłopak który zaprowadził mnie poprzedniego dnia do szefa.

-Cześć , jestem Luke. Wytłumacze ci co robimy, jesteś teraz jedną z nas. –Powiedział zaciskając mocno szczęke jakby był na mnie zły.

-Musisz być świadomo tego że gdy już bedzieś wiedzieć nie będziesz mogła nikomu o tym powiedzieć… i nie będziesz miała jak.- Uśmiechnął się. Te słowa oznaczały :„Zostaniesz tu na zawsze” i ja o tym wiedziałam.

-Nic nie chce wiedzieć. –Powiedziałam stanowczo.

-Przykro mi, szef ma o tym inne zdanie.

-Nie interesuje mnie to.

-Nie chcesz nawet wiedziec co robili ci przez cały ten czas? W jakim celu? Dlaczego Alice umarła ? Dlaczego umarł Fred?
To prawda, byłam troche ciekawa ale wiedziałam że gdy już będę wiedziała o tych wszystkich rzeczach moje szanse na wolność będą jeszcze mniejsze.

-Nie, nie chce to wiedzieć.

-Pff, nawet jeżeli nie będziesz wiedzieć i tak zostaniesz tu na zawsze.- Te słowa zabolały, wiedziałam że to była prawda ale usłyszeć je od kogoś innego przeprawiało mnie o pewne, dziwne uczucie. Powiedział je jakby czytał mi w myślach.

-Byłaś przez pewien czas królikiem doświadczalnym. Królikiem doświadczalnym naszych produktów.

-Co produkujecie?

-Widzisz że jednak cię to interesuje ?- Uśmiechnął się.

-Produkujemy wszystko. Narkotyki, trucizny, środki nasenne, lekarstwa i sprzedajemy je ale oczywiście nikt nie wie że to my je produkujemy, nikt nie wie na kim je testujemy. W twoim przypadku potrzebowaliśmy dziewczyny z grupą krwi B+ dlatego wybraliśmy ciebie.

-Skąd wiedzieliście jaką mam grupe krwi?

-Nie wiedzieliśmy , wystarczyło o to zapytać w szpitalu.

-I wam powiedzieli?- Nie wiedziałam że w szpitalu dają takie informacje przypadkowym ludziom.

-Oczywiście nie. Mamy tam informatorów, zresztą nie tylko tam.

-Nie tylko?

-Quinn jesteśmy wszędzie. W szkołach, kinach, teatrach, bibliotekach… Nasza spółka jest o wiele większa niż ty sobie wyobrażasz.

-Ale dlaczego akurat ja?

-Wiedzieliśmy że wracając z siłowni pokonujesz długą odległość sama… No i łatwo było cię znaleść dzięki … Chriss’owi. – Czułam że nie mogę złapać oddech. Zdawało się że Luke zdał sobie z tego sprawy.

-W każdym bądź razie nasza spółka ma pewne reguły, kodeks który nie może być zmieniony albo ignorowany. Wszyscy znamy go na pamięć. Jedną z tych zasad jest to że może być tu tylko jedna kobieta ponieważ zdarzało się często że więcej kobiet rywalizowało ze sobą o względy szefa. Na początku tak się zdarzało , teraz oczywiście już nie, między innymi dlatego że szef jest zmieniany kilka razy. Na przykład ten który jest teraz nigdy nie okazał interesowania tego typu sprawami.

-Dlaczego mówicie do niego szef . Dlaczego nie po imieniu?

-Ponieważ nikt nie zna jego imienia. Musi to byś sekret. Niektórzy myślą że nawet on sam go nie zna.


Ja go znałam ale prawdopodobnie lepiej było o tym nie mówić bo zabiłby mnie za złamanie jakieś zasady. Skoro Fred znał jego imie musiał faktycznie być przyjacielem Justina. Fakt że zabił swojego przyjaciela i kierował takimi waznymi sprawami sprawiał że jeszcze bardziej się go bałam. Teraz wszystko było bardziej zrozumiałe. Zostało tylko kilka wątpliwości: Co to oznacza że ojciec Justina obiecał mamie Alice że ją nie zabiją? I dlaczego Justin zdecydował że złamie obietnice dla mnie? To musiała być na prawde dziwna rzecz ponieważ gdy Justin wyszeptał jej to przed śmiercią rozszerzyła oczy zdziwiona. 


*****************************************

W końcu skończyłam tłumaczyć ten rozdział. Musze wam powiedzieć że przeczytałam dzisiaj to opowiadanie do 13 rozdział i......ZAKOCHAŁAM SIĘ . Mówie wam zrobi się tak NWIEBFIFBIFBDBFGJDBFGOfhohfPIFOVJfnOB że WOW haha <3 Po za tym dobrze wiemy że Justin nie może być wiecznie taki zły haha. OK TERAZ O KOMENTARZACH : jest ich tak mało : bardzo chciałabym żebyście więcej komentowali ponieważ jest dużo wejść ale komentarzy zaledwie garstka :( PROSZE POZOSTAWCIE ZA SOBA ZNAK JEŻELI TO CZYTACIE . DZIEKUJE <3

czwartek, 23 maja 2013

5 rozdział

Rozdział 5 - "jeden fałszywy krok i jesteś w środku"



Poczułam rękę na swoim boku i otworzyłam oczy przestrasznona i przekonana ze to Fred.  Odwróciłam się i zobaczyłam Eddie’go. Niedaleko niego stał Jack, Fred był martwy, musiałam sobie o tym przypomnieć ale trauma była za duza by zapomnniec sposób w jaki mnie dotykał.

-Quinn, wstawaj.

Nie wstałam

-Wstań- Powtórzył Eddie spokojnie.
Spojrzałam na niego, to on mnie uratował. Myślami wróciłam do poprzedniej nocy. Fred który się do mnie przybliżał i dotykał, cały strach który poczułam w biurze  szefa przemieszany nadzieją śmierci i strasznym widokiem trupa leżącego na podłodze w kałuży krwi.

-Nie mamy całego pieprzonego dnia.-Jack zbliżył Się do mnie i złapał za ramie tak że spadłam na ziemi. Wstałam i usiadłam na łóżku . Zatracona w swoich myślach zastanawiałam się dlaczego Alice postanowiła go wydać narażając mnie na wieksze niebezpieczeństwo.  A dlaczego koniec końców szef zdecydował się zabić Fred’a , swojego kumpla, skoro  wyznalam ze to ja zaczełam. W sumie nie chciałam znać odpowiedzi na te wszystkie pytania, chciałam tylko uciec od tej rzeczywistości w taki czy inny sposób. Poczułam kłucie na ramieniu, była to tylko igła. Kropla krwi wydostała się a Jack wytarł ją wacikiem w tym momencie zorientowałam się że miedzy Jack’iem i Eddie’em było jakos dziwnie cicho. Byli całkowicie pochłonięci pracą, nigdy ich takich nie widziałam.

-To prawda że to ON go zabił? –Eddie zwrócił się do mnie , zrozumiałam że chodziło mu o Fred’a, pytał się czy to Justin go zabił. Nie rozumiałam dlaczego wszyscy bali się wymawiać jego imienia, chociaż w zasadzie chyba wiedziałam. Musiał być szanowaną osobą ale przede wszystkim  się go obawiali. Był w stanie zabić swojego przyjaciela dla jednej głupiej zasady. Bałam się go, bardzo.

-No więc?
Przytaknełam.

-Jak go zabił?
Przed oczami zobaczyłam wyrażny obraz tego jak Justin wolno kaleczył mu twarz by póżniej dokończyć swoje „dzieło” strzałem gdy chłopak błagał o litość.

-Pistoletem?- Wróciłam do rzeczywistości i ponownie przytaknęłam.

-Kto by powiedział? Właśnie Fred ,był ważny w naszej spółce .

-Nie rozumiem dlaczego Alice postanowiła to wygadać.

-Nie wiem może chciała by ktoś umarł, Fred albo … -Popatrzył na mnie, nie przejęłam się tym, kto w takim miejscu przejmuje się przetrwaniem?

-Nie powinniśmy rozmawiać o takich rzeczach przy…

Niej?

-A komu miałaby niby powiedzieć cokolwiek?
***

-Wstań, zdaje się że szef chce z tobą pogadać.- Był to głos Alice która dopiero weszła do pokoju.

-Ona? -Spytał zdziwiony Eddie. Co on ode mnie chciał?

-Tak. –Odpowiedziała Alice złamanym głosem.

-Alice jeszcze nie jest pewne że …

-Ucisz się , daj mi spokój.
Spojrzałam na jej twarz, prawie płakała- nigdy nie zobaczyłam jej w takim stanie. Ciekawe dlaczego, może ON źle ją potraktował i byłą smutna. Jack pociągnął mnie za ramie i wyszłam z pokoju a za mna Alice. W połowie drogi zebrałam się na odwage i wyszeptałam:

-Dzięki że mnie uratowałaś od …Fred’a. -Trudno było wymówić jego imie.

-Nie chciałam cię uratować, tylko cię zabić. –Powiedziała stanowczym głosem , co za nowość zaczęłam się porządnie zastanawiać nad tym czy był tam wgl ktoś po mojej stronie. Szłyśmy w ciszy aż nie doszłyśmy do drzwi biura. Alice przycisnęła mnie do ściany i wyszeptała do ucha :

-Posłuchaj, spróbuj trzymać jego strone a pożałujesz.- otworzyła drzwi i popchnęła mnie do środka tak że spadłam tuż przy nogach Justina.

-Wstań-powiedział stanowczo, zrobiłam to co kazał.

-Alice idź sobie.- Niechętnie wyszła zamykając za sobą drzwi, pierwszy raz byłam sama z Justinem w jednym pomieszczeniu i lekko się trzęsłam.

-No więc jak idą badania z Eddie’m i Jack’iem? –Spytał chodząc dookoła mnie obserwując uważnie moją osobe.


-Chciałbym ci coś zaproponować ale widze że jesteś małomówna. –Zatrzymał się przede mną , zablokował moje ręce swoimi e popatrzył mi w twarz. Byliśmy bardzo blisko. Jego oczy byłe głębokie a nasze nosy się stykały. To prawie wyglądało jakby miał mnie zaraz pocałować, zamknął oczy i się uśmiechną . Nagle poczułam coś co szybko dotknęło moją twarz, spojrzałam na jego ręce i zrozumiałam że właśnie walnął mnie pięścią w oko. Nie widziałam dobrze i kręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy i zrozumiałam że puścił moje ręce więc zaczełam się cofać, za co to było do diabła?  Potrzebował kogoś na kim mógłby się wyżyć? Może miałam jeszcze zostać jego osobistą zabaweczką?

-To wszystko ?- Powiedział rozczarowany , co niby oczekiwał?

-Chciałam złożyć ci propozycje ale teraz myśle że nie warto, jesteś bezużyteczna. –Odwrócił się i podszedł do swojego biurka, o co chciał spytać?

-Może …Może interesowało by to bardziej twojego Chriss’a. –To imie łamało mi serce na kawałki.

-Skąd znasz Chriss’a? –Powiedziałam wkurzona stanowczym tonem.

-Wiem więcej rzeczy o tobie niż ty sama.

-Co o nim wiesz? Powiedź. – Krzyknęłam z łzami w oczach, nie mógł go dotknąc! Nie zasłużył sobie na nic złego.

-Dużo rzeczy, na prawde dużo.
Zdenerwowałam się, nie pomyślałam nawet o tym co robie , mój instynkt był silniejszy ode mnie. Pobiegłam w jego strone i uderzyłam go pięścią w twarz tak jak on wczesniej mnie. Cofnął się ręką trzymając krwawiącą twarz. Nie widziałam że mam aż taką siłe, nigdy nie zrobiłam nikomu nic takiego. Zdałam sobie sprawy z tego co zrobiłam i natychmiast tego pożałowałam. A co jeśli teraz za to zacząłby się mścić na Chriss’ie który nia miał z tym nic wspolnego ? to była moja wina nie jego.

-Przepraszam, przepraszam nie chciałam ale błagam nic mu nie rób. Proszę cię. Nie jemu, zabij mnie ,bij ,torturuj, wszystko co chcesz tylko nie dotykaj go. Nie ma z tym nic wspólnego.
Zaczełam płakać zdesperowana, ON przybliżył się mnie położył mi ręke na ramieniu. Myślałam że chce mnie zabić ale powiedział tylko :

-Teraz mogę naprawdę stwierdzić że cie znam, jeden fałszywy krok i jesteś w środku.- O co mu chodziło? „Teraz mogę naprawdę stwierdzić że cie znam”, może od samego początku miał zamiar mnie sprowokować żeby zobaczyć moją reakcje i nie miał zamiaru zrobić cokolwiek złego Chriss’owi. Eh Jeśli taki był jego cel to mu się udało bo wpadłam jak nic. „jeden fałszywy krok i jesteś w środku” co to znaczy? mój fałszywy krok? W środku, gdzie ? Nie miałam najmniejszej ochoty wejść do tej spółki.

***
Noc zapadła szybko, to była pierwsza noc od dłuższego czasu podczas której mogłam  mieć spokój. O ile w ogóle mogłam mieć spokój w takim miejscu i po spotkaniu z szefem. Pomyślałam że może lepiej zasnąć i rozpraszać się przynajmniej na kilka godzin. Gdy  możesz wszystko stracić i jesteś w wielkich tarapatach, szukanie spokoju uciekając przed problemami to najlepsze wyjście. Zamknełam oczy i położyłam się na ziemi. Nie zdążyłam zasnąć gdy usłyszałam że drzwi się otworzyły. Serce zaczęło mocniej bic, nie mogłam spokojnie oddychać, gardło mnie piekło i pomimo tego ze oczy były zamknięte były wilgotne od łez. Ktoś dotknął moje ramie. Nie wiedziałam kto to i co chciał ale się bałam. Zrozumiałam że czas otworzyć oczy i spojrzeń niebezpieczeństwu prosto w oczy. Odetchnełam z ulgą gdy odkryłam że to Alice. Tak, mówiła że chciała mnie zabić ale byłam prawie pewna że nie cierpiałabym tak jak Fred i może wytłumaczyłaby mi coś pożytecznego.

-Quinn.
Usiadłam na ziemi a ona obok mnie.

-Co ON ci powiedział?

-Nie..nie zrozumiałam go dobrze.

-Mówił coś o mnie?

-Nie.- „czemu miałby to zrobić” pomyślałam.

-mówił ci coś o spółce?

-nie.

-Zaproponował ci coś?

-Nie. – Fakt nie zrobił tego chociaż mowil ze ma zamiar, ale niczego w koncu mi nie zdradził.

-Dobrze. Jak sobie tą śliwe na oku?

-On…mnie uderzył.
Odetchneła z ulgą, wydawało się że czuła się o wiele lepiej. To mnie pocieszyło może teraz nie była już na mnie zła i mogła mi pomóc.

-Powiedział mi coś…

-Co? -  Spojrzała na mnie zimno i twardo, była wkurzona, żałowałam że o tym wspomniałam.

-Co?- Spytała zniecierpliwiona.

-Jeden fałszywy krok..i jesteś środku. –Powiedziałam cicho. Ścisneła pięści jakby próbowała się powstrzymać przed krzyknięciem czegoś na mnie. Milczałyśmy przez około 5 minut aż w końcu spytałam:

-Czemu chcesz mnie zobaczyć  martwą? Co ci zrobiłam?

-Nie chce cię martwą dla zemsty ale dlatego że jesteś dla mnie zagrożeniem.
Nie wiedziałam o czym mówi. Ja w tej całej spółce nie miałam znaczenia więć jak mogłabym być dla kogoś zagrożeniem.

-Więc dlaczego mnie nie zabijesz?

-Bo wszyscy podejrzewaliby mnie. Miałam nadzieje że ON cię zabije ale tego nie zrobił. Wolał zabić swojego najlepszego przyjaciela, Fred’a.

-Ja nie wiem czy to dobry pomył ale … skoro problem jest taki żebym nie była częścią tej spółki to pomóż mi uciec. – Myślałam że mnie wyśmieje albo się wkurzy ale przeciwnie.

-To mogłoby być wyjście.- Wstała i zbliżyła się do drzwi.

-To co, pomożesz mi ?

-Zobaczymy się jutro, na razie wymyśle plan.
***

W nocy w końcu dobrze spałam , byłam pewna że Alice mi pomoże i wreszcie wróce do rodziny. Nie mogłam się doczekać gdy zobaczę mame, tate , Chriss’a. Nigdy o tym nie myślałam ale nie mieć ich przy sobie otworzyło mi oczy na to jak bardzo mi na nich zależało. To prawda że jak coś tracisz rozumiesz ile to dla ciebie znaczyło. Oni byli dla mnie najważniejsi potrzebowałam ich jak najszybciej. Rano wstałam gdy słońce było już wysoko na niebie, mogło być około 12. Jack i Eddie byli w pokoju robiąc swoje i co dziwne nawet mnie nie zawołali tak jak zwykli to zrobić. Wstałam i usiadłam na tym samym krześle co zwykle, wiedziałam że prędzej czy póżniej kazaliby mi to zrobić.

-Nie , dzisiaj nie –Powiedział lekko zirytowany Jack.
Zdziwiłam się ale nie musiał to powtórzyć 2 razy, od razu wstałam i skierowałam się do „swojego koncika” na ziemi.

-Jack co się skarżysz teraz? –Powiedział Eddie tonem znudzonym jakby kolega skarżył się już wiele razy wcześniej.

-Czego się teraz skarże? Jesteśmy tu po to by pracować a ON nie pozwala używać nam „Królika doświadczalnego”!

Justin chciał mi pomóc? Dlaczego? Czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie?


*************************
Wow czemu Justin nie pozwolił Eddie'mu i Jack'owi testowac to wszystko na Quinn ? Co się będzie dziać dalej? Ucieknie ? A moze jednak zrobi fałszywy krok ? PS PRZEPRASZAM ze dopiero teraz dodałam rozdział ale wiecie poprawiam oceny i wgl a tlumaczenie strasznie duzo czasu zajmuje :D FAJNIE BY BYLO GDYBY BYLO WIECEJ KOOMENTARZY WIEC JEŚLI TO CZYTASZ POZOSTAW ZA SOBA SWOJ SLAD <3 


sobota, 18 maja 2013

4 rozdział


Rozdział 4 - Zabójca.



Zobaczyłam jak słońce wstaje gdy wreszcie Fred dał mi spokój i poszedł sobie. Powiedziałam sobie że dużej nie wytrzymam i tego dnia znajde kogoś kto mi pomoże. Wstałam i otworzyłam szafke by wyjąć z niej nóz.
PRZYNAJMNIEJ RAZ MOGŁAM SPRÓBOWAĆ NIE  BYĆ TAKIM TCHÓRZEM.
Przyłożyłam go do gardła i zamknęłam oczy próbując znaleść odwage. Ostatni raz powiedziałam „żegnaj” mojej mamie, tacie , Chriss’owi, mojemu życiu takim jakim był kiedyś po czym przycisnęłam ostrze mocniej. Będzie mi brakowało życia, mojej rodziny. Miałam dopiero 17 lat , marzyłam o zyciu w New Yorku z mężem, dziećmi , pracą i masą przyjaciół do okoła.

Opuściłam nóz, nie miałam odwagi żeby to zrobić. Musiałam kogoś poprosić o pomoc i zdawało mi się że wiedziałam kto mógłby to zrobić. Schowałam nóż pod bluze i wyszłam z pokoju niezaważona, wszyscy jeszcze spali. Przeszłam przez różne korytarzyki i drwi, przez chwile nawet się zastanawiałam czy na pewno dobrze ide ale nie brakowało mi dobrej orientacji i chociaż byłam  W TYM MIEJSCU tylko raz wiedziałam jak do niego dotrzeć. Szybko znalazłam się przed TYMI drzwiami. Byłam pewna siebie idąc do NIEGO ale teraz się bałam, bałam się śmierci.
„Quinn czego boisz się najbardziej? Śmierci czy życia tutaj?”- Powtarzałam sobie, to pomogło mi znaleźć odwage by iść dalej, wziełam głęboki oddech i weszłam do środka. Byłam z siebie dumna , pierwszy raz odkąd tam byłam zrobiłam coś co wymagało odwagi.

-Nie puka się?- Powiedział blondyn nawet nie podnosząc wzroku z papierów. Jego głos znowu mnie zablokował : byłam sparaliżowana a mój oddech był przyśpieszony.  Podniósł wzrok , zapewne dlatego że nie usłyszał żadnej odpowiedzi, nasze spojrzenia się skrzyżowały. Momentalnie spuściłam głowe.

-Mogę ci w czymś pomóc?

Otworzyłam usta by coś powiedzieć ale nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa.  Podeszłam do niego wyjmując nóż spod bluzy i podałam mu go. Reka trzęsła mi się niesamowicie.

-Co miałbym z tym zrobić? –Powiedział zirytowany, najdziwniejsze było to że nawet nie był zdziwiony moją obecnością tam. Poczekałam chwile w nadziei że sam zrozumie ale wydawał się niepewny. Chwyciłam go z powrotem i skaleczyłam ręke ale dalej miał wątpliwości. Mój wzrok powrócił do mojej reki gdy nożem rysowałam na niej kolejny linie. Najpierw do tej prostej dodałam krzywą póżniej narysowałam jeszcze dwie pionowe i trzy poziome. Zrozumiałam że wiadomość była mało widoczna przez krew która sączyła z ran więc wytarłam ręke o bluze i mu ją pokazałam.                 Chłopak z miodowymi oczami zbliżył się do mnie czytając bezgłośnie napis na mojej ręce : DIE.

-DIE, prosisz mnie bym cię zabił.
Przytaknęłam. Spojrzał mi w twarz.

-Ty… - Nie dokończył zdania, patrzył mi prosto w oczy. Zdawało się że mnie podziwia poczym dodał jedynie :
-Postaraj się nie uciekać i nie robić głupstw, okej? – obojętnym wzrokiem podszedł do drzwi otwierając je.

On też mi się pomoże, byłam uwięziona bez możliwości jakiejkolwiek ucieczki, zycia czy śmierci.
Ruchem głowy dał mi do zrozumienia że mam wyjść, schwyciłam nóż i skierowałam się do pokoju w którym odbywały się te wszystkie „doświadczenia” . Dopiero gdy w tym właśnie pokoju zamknęły się drzwi zrozumiałam że szedł za mną aż tam, pewnie nie chciał bym uciekła.

***
-Kto ci to zrobił? – Spytał Jack podnosząc rękaw mojej bluzy.

-Kto napisał ci „umierac” na ręce?
Nie odpowiedziałam mu i tak mogłam się założyć że go to nie obchodziło.

-Chcesz umrzec?- Spytał melancholijnie Eddie.

-Pewnie że chce idioto , wszyscy chcą gdy są tu. –Powiedział Jack uderzając go w głowe.

-Może powinniśmy to komuś powiedzieć.

-Powiedzieć co ?- Zabrzmiał głos Alice.

-Cześć Alice.

-Powiedzieć co? –Spytała spokojnie.

-Cóż myślimy że historia się powtarza …znowu. –Stwierdził po cichu Eddie. Znowu  gadali o tej historii, co to kurde za historia? Odwróciłam się do Alice była blada i jakaś przestraszona.

-Nie, to się nie powtórzy.

-Wiem że trudno to zaakceptować ale…

-Nie, powiedziałam że to się nie stanie. –Rzuciła mi takie spojrzenie jakby chciała mi rzucić wyzwanie a gdy chciała już wyjść zatrzymał ją Jack.

-Spójrz na tą sytuacje, ta dziewczyna,-wzkazał na mnie- to co robi , co robiła, co czuje, Fred…

Czyli to była prawda, wiedzieli co Fred mi robił a i tak mi nie pomagali. No ale z drugiej strony czego mogłam się spodziewać? To było normalne z ich strony.

-Nie obchodzi mnie co ona robi, ja na to nie pozwole. – Powiedziała  stanowczym głosem trzaskając drzwiami . Też chciałam wiedzieć o czym mówią.
***

-Ehi kochanie , jak się masz ? Mówiono mi że zrobiłaś sobie krzywde. –Fred przybliżył Się do mnie i podniósł mnie. Już wiedziałam że musze się przyzwyczaić , nikt nie chciał mi pomóc. Nie tylko Jack, Eddie i prawdopodobnie Alice wiedzieli jak traktuje mnie  Fred od kilku nocy ale nie mieli najmniejszego zamiaru mi pomóc. MIAŁAM UMRZEĆ TAM , W TAMTYM BUDYNKU, CIERPIĄC.

-Sprawie że poczujesz się lepiej.-Uśmiechnął się , chciałam wziąć się w garść ale to było silniejsze ode mnie , rozpłakałam się. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego wzroku i dotyku, nie mogłam.

-Nie płacz, jak mogę sprawić że poczujesz się lepiej?

-Z-zabij mnie- wyszeptałam.

-Przepraszam, wiesz że nie mogę.
„Tak bo straciłby swoją ulubioną zabawke” pomyślałam.

-Ale wiem jak cię pocieszyć- całował mnie  ściągając mi bluze. Byłam jeszcze bardziej przerażona  chociaż nigdy nie pomyślałabym że to możliwe. Próbawałam go od siebie odepchnąć, pociągnęłam go za włosy, zakryłam mu oczy dłońmi ale nic  z tego. Wszystko na darmo. Szybko pozbył się moich spodni. To był mój koniec, nie zabiłby mnie ale krzywdził do samego końca. Zatrzymał się nagle i oddalił. Za nim zobaczyłam jakąś postać.

-Czego chcesz Eddie? – Powiedział zirytowany.

-Zgadnij.- Może Eddiemu zależało chodź troszke na mnie. Uratował mnie i wstawił za mnie nie pierwszy raz.

-Chyba nie myślisz o…- Spytał Fred zmartwiony. Eddie przytaknął.

-Nie możesz, spróbuj a cię zabije.- Owinął dłonie wokół jego szyi.

-Tym razem jest za póżno. Do tej pory zawsze ci pomagałam ale teraz…- Odsunął od swojej  szyi jego rece a swoją dłoń położył mu na ramieniu.

-I kto to mówi, Eddie. Ty też to robisz, spróbuj coś powiedzieć JEMU a pożałujesz. –Zagroził mu. Nie rozumiałam co było tak poważne. Codziennie próbowali mnie zabić bądź gwałcić od kiedy było to u nich przestępstwem?

-Fred ,ty nie rozumiesz.

-Narażasz też dziewczyne, wiedź o tym.
Ja byłam ofiarą co niby mieliby mi zrobic ?

-Gdybym mógł nie zrobiłbym tego ale ON już o tym wie.

-Kto naskarżył ?!

-Alice mu powiedziała.- Zakończył Eddie, Fred przyciągnął mnie do siebie łapiąc mnie za ramie.  Nie chciałam by mnie dotykał, nigdy więcej. Póżniej skierował się do drzwi i je otworzył, szłam z nim w ciszy a za nami Eddie. Przechodziliśmy przez ciemne korytarze, zimne nocne powietrze mroziło mi gołe nogi i ramiona. Zatrzymaliśmy się przed dobrze znanymi mi drzwiami , były to drzwi „szefa”.

-Fred, przykro mi.-Powiedział Eddie z drącym głosem. Fred się odwrócił, myślałam że chce powiedzieć coś złośliwego czy złego ale nie , on płakał. Potem odwrócił się znowu do drzwi i je otworzył. Tym razem blondyn stał z założonymi rękami słuchając uważnie Alice. Ciekawe dlaczego tak nagle postanowiła mi pomóc. Blondyn odwrócił się w naszym kierunku a Alice wyszła z pokoju wymawiając w moim kierunku bezgłośne „przepraszam”.  Nie rozumiałam za co mnie przeprasza, przecież uratowała mi życie. Chłopak wygonił też Jack’a więc zostaliśmy tylko my 3 .

-Proszę cię..ja…

-Cicho.- Zatrzymał go szef.

-Znasz reguły?- Spytał

-Tak ale ..

-Wiesz że je złamałeś?

-Nie złamałem je.

Szef spojrzał na niego pytająco.

-To ona do mnie przyszła i mnie pocałowała.- Wskazał na mnie po czym dokończył-Widzisz? Ona jest naga, chciała mnie sprowokować uwierz mi. Ja jednak jestem ubrany, to jej wina.
Blondyn odwrócił się w moim kierunku.

-To prawda? – Fakt że Się do mnie odezwał kompletnie mnie zamurował , zaczęłam płakać i trząść głową by zaprzeczyć.

-Kłamie, to jego wina !

Fred uklękną przed nim i zaczął płakać, stracił całą swoją godność przed osobą pewnie nawet słabszą od niego. Nie wydawał się przyjęty tym że wygląda jak ostatnie zero.

-Chce usłyszeć prawde na własne uszy. PRAWDE.- Powiedział z zaciśniętymi zębami.
Fred nie odpowiedział.

-Nie mam czasu na takie rzeczy. Powiedźcie mi kto zaczął i zakończmy to. –Sposób w jaki powiedział „ zakonczmy to” a póżniej spojrzał na swoje ciało wywołało u mnie dreszcz. Co miał na myśli, że ktoś umrze? Wsadził ręke do kieszeni i wyjął z niej jakiś przedmiot który przyłożył do gardła mojego prześladowcy.

-A więc? –Fred nie odpowiedział. Szef kopnął go w brzuch a Fred zgiął się w pół kaszląc krwią. Potem blondyn skierował się do mnie ,cofnęłam się aż nie poczułam, ograniczącą moje ruchy,  ściane pokoju. Był tak blisko mojej twarzy że nasze nosy się niemal stykały. Chciałam powiedzieć że to przeze mnie żeby mnie zabił ale nie miałam dosć odwagi by stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, a w tym momencie nawet żeby otworzyc usta. Chciałam żeby wszystko się po prostu skończyło. Zbliżył mały metalowy przedmiot do mojego policzka powodując ze krwawił. Rzucił mnie na ziemie i zwrócił się do Freda który tymczasem znowu uklęknął ale jego twarz była cała we krwi. Nie mogłam się na niego patrzeć. Blondyn zbliżył się do niego chwycąc go za podbródek jedną ręką a drugą raniąc jego policzek.

-Proszę cię, przestań. –Błagał Fred. Zamknęłam oczy bo widok zakrwawionego chłopaka był straszny. Na podłodze były wielkie plamy krwi, słyszałam tylko błagania Freda, bałam się że ze mną też tak zrobi.

-Wszystko się skończy jeżeli któryś z was powie mi kto na prawde  zawinił.
Bałam się ale chciałam to zakończyć.

-Zabijesz winnego?- Spytałam w nadziei że odpowiedź będzie brzmiała „tak”. On odwrócił się do mnie i po prostu powiedział :
-Tak, takie są reguły.

-To moja wina. –Powiedziałam. Blondyn odwrócił się do mnie i łapiąc mnie za podbródek swomi czerwonymi od krwi rękami spojrzał mi prosto w oczy. Moje oczy błagały o to by mnie zabił, ale bez żadnych tortur czy czegoś. Wstrzymałam oddech przygotowując się na koniec gdy szef odwrócił się do Freda który wyglądał na spokojniejszego. Rzucił nożem który wbił się Fred’iemu w szyje. Chłopak spadł na ziemi jęcząc, widziałam krew która wolno spływała mu na klatke.

-Ukarałeś mnie za jeden jedyny błąd. Jak mogłeś Justin? Znamy się od dziesięciu lat. –Powiedział Fred cierpiąc. To nie były słowa kogoś kto błagał szefa ale słowa kogoś kto prosił o litość przyjaciela.

-Takie są reguły. –Odpowiedział zimno blondyn. Fred położył ręce na szyi i zaczął ruszać nogami szepcząc coś jakby walczył by nie umrzeć. Nie wiem czy dla litości ale Justin podniósł podkoszulek wyciągając pistolet i mierząc w nim prosto w Fred’a. Chłopak cierpiał , musiał mu pomóc umrzeć. Zamknełam oczy by tego nie widzieć. Jak przyjaciel mógł zabić kogoś kogo znał od 10 lat nawet nie mrugając okiem. Nacisnął spust ,usłyszałam głośny huk, potem poczułam że coś zimnego mnie dotykało więc otworzyłam oczy. Przede mną stał Justin który mierzył pistoletem we mnie. Krew zamarzła mi w żyłach ale pomyślałam że umrzeć przez zwykły strzał w głowe było o wiele lepsze niż mżczyć się jak Fred.

-Ty już nigdy więcej nie próbuj bo ja już cię załatwie… Ah ubierz się.-Wyszeptał Justin .Podniósł mnie i popchnął w kierunku drzwi. Usiadł na sowim fotelu jakby w ogóle nie przejmował się faktem że kogoś zabił.  Przed wyjściem spojrzałam na trupa, nigdy bym nie pomyślałam że śmierć mojego prześladowce wywoła u mnie żal.

**************************


W koncu dodałam haha :D Okej w koncu jest Justin ale za to jaki przerazajacy! Ciekawe czy sie zmieni? Moze przestanie byc taki bez wzgledny z czasem, jak myslicie? Co teraz bedzie z Quinn ?(ps: przepraszam za bledy ktore na pewno sie pojawily, przede wszystkim interpunkcyjne. Ogromne dzieki za to ze czytacie i czasem nawet komentujecie <3 !! dziekujee!!!) Moj TT @jessica160498 mozecie mnie follownąc , informuje tam o kazdym nowym rozdziale :D 




wtorek, 14 maja 2013

3 rozdział

Rozdział 3 -Nowy nóż, nowa nadzieja.


Już była noc. Siedziałam na ziemi w nadziei że to co miało miejsce poprzedniego wieczoru się nie powtórzy. Z każdą minutą byłam co raz bardziej przekonana że mój gość nie przyjdzie i czułam się lepiej. Zamknełam oczy w nadziei ze zasne pomimo strachu. Nagle usłyszałam że drzwi się otworzyły. Serce podskoczyło mi i bilo coraz mocniej. Trzęsłam się i cicho popłakiwałam ,nie chciałam zwrócić na siebie jego uwagi. Czyjaś ręką dotneła mojego ramienia i zrozumiałam  że to czas spojrzeć na swojego prześladowce. Otworzyłam oczy, jego wzrok był jeszcze bardziej ostry niż poprzedniego wieczoru.

-Cześć laska- Wyszeptał głaszcząc mój policzek.

-Jak się masz? Wczoraj nie pożegnaliśmy się jak należy.
Milczałam.

-Powiedź coś  no ..
Położył swoje usta na moich i zaczął mnie całować. Walczyć nie miało sensu, wiedziałam że nie zdołałabym go zatrzymać ale nie oddałam pocałunku. Oddalił się i spojrzał na mnie krzywo.

-Wiesz, nie rozumiem czego się mnie tak boisz. Nigdy bym cie nie skrzywdził.
ON JUŻ SPRAWIAŁ  ŻE CIERPIE, DLACZEGO NIE DAWAŁ MI PO PROSTU SPOKOJU? MOŻLIWE ŻE NIE ROZUMIAŁ?

-Odpowiadaj jak do ciebie mowie! -Krzykną. Chciałam powiedzieć coś by się nie wkurzył ale nie miałam nic do powiedzenia. Zresztą nie miałam też odwagi i siły by otworzyć usta. Złapał mnie za ramie i popchnął twarzą do ziemi.

-Ja was nie rozumiem, ja się czuje tak dobrze z wami. Pytam sie jak się macie czy w czymś pomóc a wy nawet mi nie odpowiadacie. W czym mój błąd?
Wy? O czym mówił? O wszystkich innych dziewczynach które porwali i skończyły tak jak ja. Zebrałam troche odwagi  i mając nadzieje że nie pogorszę sprawy powiedziałam:

-Ty nie traktujesz mnie dobrze.
Myślałam że chce mnie uderzyć ale zamiast tego wstał i podszedł do jakiejś szafki, otworzył ją i milczał jakiś czas odwrócony do mnie plecami. Z każda minutą rosło napięcie, co chciał zrobić? Nagle ze spokojem powiedział:

-Myślisz że nie traktuje cię dobrze? Nie rozumiem dlaczego. Myśle że problem tkwi w tobie bo nie potrafisz rozróżniać dobre rzeczy od złych.
Odwrócił się , w reku miało coś ,co w bladym świetle księżyca wydawało się czymś metalowym albo żelaznym.

-No więc… to co robimy jest dobre, chcesz wiedzieć  co byłoby złe? Chcesz mnie zobaczyć na prawde złego?

Zaprzeczyłam szybko ruchem głowy, przestraszona w między czasie on podchodził z moją strone. Wstałam i cofnełam się do tył.

-Nie no, przekonaj się. Potem mi powiesz czy na prawde  jestem taki zły bo ja nie sądze.
Wydawał się nienormalny , jakby nie rozumiał że był zły i że mnie krzywdził. Przybliżył się do mnie ,zatkał mi usta dłonią i przybliżył to co wcześniej wyciągnął z szafki do mojego czoła. Nie wiedziałam co to dopóki nie poczułam ból a policzek zrobił mi się gorący i mokry.  Po chwili zrozumiałam że to była krew.
-
Nadal myślisz że jestem zły?
Pokręciłam głową ,skoro miałam zatkane usta, żeby powiedzieć że nie.

-Nie wydajesz się przekonana.
Nożem zrobił kolejną ranę na moim policzku, strasznie bolało. Szczególnie dla mnie bo nie byłam przyzwyczajona do tego typu bólu. Schodził niżej aż do ust , tam też zostawiając strużke krwi  przysuwając ręce. Chciałam się uwolnić ale nie wiedziałam jak. Byłam w pułapce , pozostało mi tylko wytrzymać do następnego ranka. Ale co by to dało? Wróciłby wieczorem, póżniej miałabym tylko kilka godzin by przygotować się na kolejny wieczór.

***

-Na co patrzysz?- Zapytał Jack próbując zrozumieć co się u mnie dzieje. Od kiedy Fred mnie zostawił nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana  wspomnieniami o poprzedniej nocy.

-Masz nieobecny wzrok od dłuższego czasu. Słyszysz mnie w ogóle? –Nie odpowiadałam a mój wzrok pozostał skupiony w tym samym miejscu. Usłyszałam że ktoś wszedł do pokoju.

-Eddie pomóż mi, ona nie daje znaków życia.

-COO?!- Krzyknął Eddie podbiegając do mnie.

-Nie umarła. – Odetchnął z ulgą.

-Ale mnie nie słyszy.

Jack położył mi ręke na ramieniu, wbiłam w nią wzrok, była jak ręka którą mnie dotykał Fred. Patrzyłam na jego palce, paznokcie, żyły .

-Widzisz? –Powiedział zirytowany Jack.

-Po za tym patrz! Jest cała brudna z krwi.

-Myślisz że…- Eddie nie dokończył zdania.

-Tak – Dokończył Jack.

-Co powinniśmy zrobić?

-Nic. Wracamy do pracy.

Oddalili się by wrócić do swoich narzedzi. Nie miałam pojęcia o czym mówili ale nie interesowało mnie to jakoś specjalnie .

TEGO DNIA MIAŁAM NADZIEJE ŻE  JAKIŚ EKSPERYMENT PÓJDZIE ŹLE ALBO NIE ,ŻE POJDZIE DOBRZE JEŻELI ICH ZAMIAREM BYŁO MNIE ZABIĆ.

Jeżeli wcześniej miałam taką nadzieje ale jednocześnie bałam się śmierci to teraz było to moim marzeniem. Wstałam ledwo zdając sobie z tego sprawy. Podeszłam do szafki i otworzyłam ją.

-Co robisz? Nie możesz tam być.

Zignorowałam go. Schwyciłam nóż patrząc na niego , wydawał się idealny. Wróciłam kładąc go na stole przed Jack’em i Eddie’em.

-I co mamy z tym niby zrobić?- Powiedział zirytowany Eddie. Schwyciłam go znowu i podałam mu go a on patrzył na niego jakby nie rozumiał.”ZABIJCIE MNIE !!!” krzyknęłam w myślach, chciałam to powiedzieć głośno ale głos utknął mi w gardle, jak w snach gdy śnisz że idziesz i nie możesz kierować swoim ciałem. Czułam się uwięziona w swoim własnym ciele.

-Quinn co chcesz?- Położył nóż a ja go złapałam ,przyjechałam ostrzem po wewnetrzej stonie dłoni i pokazałam im by zrozumieli.

-Przestań z tymi zagadkami, czego chcesz? – Krzyknął Jack tonem niemal przestraszonym.

-Myśle że ona chce umrzeć. – powiedział Eddie.

-Nie możesz umrzeć jesteś nam jeszcze potrzebna, tyle hałasu o takie małe dawki które ci dajemy!- Stwierdził śmiejąc się Jack.

On nie rozumiał. Oni mi nie pomogą musiałam znaleźć kogoś innego. Usiadłam na tym samym krześle co zawsze patrząc tempo w przestrzeń. BYŁAM TCHÓRZEM. Dlatego zasłużyłam na to wszystko, gdybym miała odwage zabiłabym się sama ale pomimo wszystko nie mogłam, taka już była moja natura że byłam szczesliwa szukając  we wszystkim jakąś nadzieje. Nawet w tej sytuacji jakaś część mnie miala nadzieję że powróce do domu , do rodziny.


***

Całe popołudnie siedziałam na krześle nie martwiąc się tym co dzieje się dookoła.

-wiem jak się czujesz.- Nawet jej wcześniej nie zauważyłam. Była to dziewczyna o kruczoczarnych  włosach którą już nie raz widziałam. Ta o której  mowili Jack i Eddie. Miała na imie Alice.

-Ja..

Miałam wrażenie że chciała mi pomóc ale nie była pewna, nie mogła mówić. Ostatnim razem gdy ją zobaczyłam była jakaś zdenerwowana, jakby moje słowa ja troche przekonały.

-Ty jesteś… Ja.. Słuchaj. Musisz zareagować to jedyny sposób by przeżyć.
Nie wiedziałam dlaczego chciała mi pomóc, może też kiedyś została porwana.

-Nie powinnam ci tego mówić ale …Kurde oszaleje przez ciebie. Nie mogę ci pomóc ale coś mi mówi że musze to zrobić. Musisz zareagować.- Powiedziała po czym wstala raptownie i szybko wyszła  jakby żałowała że w ogóle przyszła. Może to nie był głupi pomysł. W zasadzie to była moja ostatnia nadzieja. Skierowałam się do drzwi,  wziełam stół i ustawiłam je przed nimi tak by nie można je było otworzyć. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Byłam zbyt zajęta użalaniem się nad sobą w nadziei że ktoś mnie uratuje. Usiadłam w „moim” konciku na ziemi z nadzieją że Fred nie zapuka. Może mogłam go uniknąć przynajmniej tego wieczoru. Nie wiem ile czasu czekałam ale w końcu usłyszałam jak ktoś siłuje się z klamką. Odetchnełam z ulgą gdy zauważyłam że drzwi się nie otworzyły.

-Quinn dlaczego nie otworzysz?

Nie odpowiedziałam. Był to ,jak zwykle spokojny i cierpliwy, głos Fred’a.

-Quinn. – Zaczynał się niecierpliwić

-Quinn.


-Quinn otwórz.

Juz.Miałam nadzieje że się znudzi i sobie pójdzie ale był wytrwały.
-
Quinn otwórz inaczej…. Chriss źle skończy.
Nie wiedziałam czy na prawde by mu coś zrobił ale nie mogłam zignorować tą groźbe przez mój egoizm.

-Wiem gdzie mieszka, znam jego nazwisko, wiem wszystko. Chcesz zobaczyć go martwego?

Nie, nie chciałam zobaczyć mojego chłopaka martwego, za bardzo mi na nim zależało . Nawet jeżeli ja miałam zginąć, on zasłużył na to by nadal żyć. Zbliżyłam się do drzwi , przysunęłam stół ,zebrałam się na odwagę i otworzyłam drzwi. Fred niemal rzucił się do środka.

-Miło cię widzieć. Dobry wieczór Quinn.-Uśmiechną się.

-Chce tylko z tobą porozmawiać, usiądźmy- Złapał mnie mocno za rękę i pociągną obok łóżka po czym usiadł na nim a ja tuż obok.

-Słuchaj, powiedzieli mi że dzisiaj byłaś dziwna. To moja wina?
Nie opowiedziałam.

-Za żadne skarby świata nie mogą się o nas dowiedzieć jasne ? Inaczej już nie będziemy mogli się potajemnie spotkać co wieczór a wtedy skończymy źle. Nie tylko, ja ty też .

Opuściłam głowe, może powinnam była wszystko powiedzieć wtedy przynajmniej wszytko by się skończyło.

-Lubisz swoją rodzine?

Przytaknęłam ,co to za pytanie?

-Więc lepiej  będzie jeśli będziesz trzymać język za zębami.

Zrobiłabym to tak czy inaczej. Ja prędzej czy póżniej bym tu umarła ale oni mieli żyć.

-Okej?- Złapał mnie za brode i spojrzał w oczy.

Znowu przytaknęłam.

-Okej? – Spytał zniecierpliwiony. Nie zaczekał na odpowiedź , uderzył mnie otwartą ręką w twarz. Kolejny raz przytaknęłam , tym razem bardziej pewna siebie .

-W porządku.- Odpowiedział zadowolony całując mnie i dotykając tymi swoimi głupimi łapami.


UWAGA W NASTEPNYM ROZDZIALE POJAWI SIE JUSTIN !! W KONCU !!Do tej pory pojawił się tylko raz, na krotka chwilke po czym inne postacie kilka razy o nim wspomniały. 
Pewnie wam się nie spodobał ten rozdział (mi średnio) ale nastepny powinienem wam przypasc bardziej do gustu :D Zachęcam do komentowania i bardzo dziekuje ! <3

poniedziałek, 13 maja 2013

2 rozdział


Rozdział 2 - Historia się powtarza





-Znasz reguły,prawda Eddie?
Był to głos chłopaka z grzywa do góry z poprzedniego dnia. Zamknełam oczy i udając że śpie , usłyszałam jak drzwi się otworzyły by zaraz się zamknąć.
-Tak ale …
Był to głos 30-latka.
-Ale?
-Czego nie mówisz?
-Ona tu jest.
Wyszeptał.
-Nie musisz sobie nia zawracać głowy, jest dalej w świecie snów. Po tym wszystkim co wczoraj przeżyła to, że nie umarła, to cud.
Zaśmiał się.
-Mówiłem że musimy znaleźć drugą. Jedna nie wystarcza.
-ON nie chce, chociaż nie rozumiem czego jej nie zabił. Ona nie jest przyzwyczajona do tego wszystkiego. Długo nie wytrzyma.
Ściszył ton głosu.
-Przydałaby się jeszcze jedna dziewczyna,
-Jeszcze jedna? Eddie musisz przestać.
-Co chcesz?
Powiedział  z pretensja.
Nikt nie odpowiedział.
Jakaś dłoń dotknęła może ramie, otworzyłam oczy i zobaczyłam tego co prawdopodobnie miał na imię Eddie , naprzeciwko mnie.
-Idź usiądź tam.
Pokazał krzesło, wstałam i zrobiłam tak  jak kazał.
-Ide po jakieś próbówki i buteleczki. Zaraz wracam.-Powiedział chłopak z grzywą i rzucił porozumiewawcze spojrzenie 30-latkowi po czym szybko wyszedł. Bałam się zostać z nim sama, był zbyt duży i umięśniony dla mnie. Usiadłam w rogu między ścianą z głową między kolanami i stopami na prześcieradle.
-Jak się masz?
Nie odpowiedziałam.
-U mnie wszystko w porządku.
Uśmiechnął się i oparł się o ściane obok mnie, ten uśmieszek wcale mnie nie uspokajał, nigdy nie wyobrażałam sobie że to powiem ale miałam tylko nadzieje że przyjdzie chłopak z „grzywą” (zostańmy na razie przy tej nazwie) po jakieś rzeczy które zapomniał i to się skończy.
-Jak ci się tu podoba?
Co to było za głupie pytanie ? Miał nadzieje że odpowiem mu „ dobrze, bardzo mi się podoba bycie porwaną i cierpiącą codziennie”?
-Jesteś małomówna.
Usiadł na łóżku obok mnie. Zbliżyłam się jeszcze bardziej do ściany, moje serce biło bardzo mocno.
-Masz na imie Quinn, prawda?
Skąd wiedział? To przestraszyło mnie jeszcze bardzie. Złapał mnie na nadgarstek , podniósł zakrwawiony rękaw i patrzył bardzo uważnie. Pare łez pociekło mi na policzki. Oprócz siniaka który spowodował pierwszy zastrzyk niżej znajdowała się głęboka, czerwona rana którą zrobił mi wlaśnie on dzień wcześniej.
-Boli cię ?
Dotknął to miejsce z ja zapiszczałam niekontrolowanie. 
-Szkoda,n ie chciałem zrobić ci krzywdy wiesz? Nie płacz.
Spojrzał mi w oczy wydawał się naprawde żałować ale to mi nie pomagało, przeciwnie, bałam się go coraz bardziej. W tym momencie wszedł chłopak z grzywą który popatrzył się krzywo na Eddie’go wiec ten ostatni wstał szybko udając że nic się nie stało. Dał mi znam bym podeszła więc usiadłam na tym samym krześle co zawsze. Potem zaczeli mieszac różne substancje .
***
Siedziałam na łóżku już od kilki godzin a oni już sobie poszli. Bolał mnie żołądek od tych wszystkich substancji które musiałam pić i czułam się strasznie samotna. Nagle do pokoju weszła dziewczyna w kruczoczarnych włosach którą zobaczyłam pierwszego dnia, wiedziałam że nic mi nie powie ale tylko ona mogła mnie zrozumieć będąc kobietą.
-Ja nigdy nie wrócę do domu, prawda?
Nic nie odpowiedziała , chciała już wyjść. Myliłam się, jedyna osoba która mogła mnie zrozumieć nawet nie chciała spróbować.
-Czemu mi nie odpowiadasz?- powiedziałam płacząc.
Zatrzymała się przed drzwiami ,przez jedną małą chwile myślałam że chciała mnie wysłuchać.
-Wiesz jakie to uczucie być porwana?
Odwróciła się szybko w moją strone popatrzyła mi się w oczy po czym szybko uciekła nic nie mówiąc. Wydawała się smutna, tak jakby było jej przykro z mojego powodu. Dlaczego tak się zachowała? Chciała mi pomóc?  W innym wypadku przynajmniej spróbowałabym ją namówić by zmieniła zdanie. Była moją jedyną drogą ucieczki. Jedyną nadzieją.
***
Już był wieczór, nie było tam żądnych zegarków ale przez okno wchodziło coraz mniej światła ,przez co wszystko w pokoju było coraz mniej widoczne. Zamknęłam oczy by iść już spać ale usłyszałam otwieranie się drzwi. Udawałam że nic nie słysze ,w nadziei że ktokolwiek by to nie był ,szybko wyszedł. Usłyszałam pare kroków i zamykające się drzwi. Otworzyłam troche oczy by upewnić się że jestem sama gdy zobaczyłam przed sobą jakąs postać. Póżniej poczułam że ktoś dotyka moje biodro więc szybko otworzyłam powieki. Przede mną  stał chłopak ,który odciągnął mnie od okna ,gdy próbowałam uciec poprzedniego dnia. Widząc go pomyślałam o jego wzroku i szybko wstałam oddalając się od niego.
-Nie bój się ,nie chce ci zrobić krzywdy-wyszeptał
-Przyszedłem żeby zobaczyć jak się czujesz.
Standardowo nie odpowiedziałam. Jego głos, jego oczy, jego ciało, wszystko  w nim sprawiało że się go bałam.
-Przykro mi że rzuciłem cię na ziemie wczoraj. Mam na imię Fred.
Podał mi ręke i uśmiechnał się ale ja spojrzałam w dół nie podając mu swojej.
-Bardzo cierpisz przez Eddie’a  i Jack’a ?- zrobił krok w moją strone a serce biło mi co raz mocniej.
-Idź sobie- udało mi się wykrztusić.
-Dlaczego? Nic ci nie zrobie przysięgam.
Nie przestawał się uśmiechać i zbliżał się do mnie. Byłam już przy ścianie i nie mogłam się od niego oddalić.
-Boisz się mnie? Chyba nie chcesz żebym się obraził-powiedział ze smutnym głosem. Potem przybliżył swoją twarz do mojej i wyszeptał:
-I tak wiesz że prędzej czy póżniej umrzesz, więc przynajmniej zginiesz szczęśliwa.
Położył swoje wargi na moich. Odepchnełam go od siebie i pobiegłam na drugą strone pokoju ale oczywiście dogonił mnie. Zaczął mnie całować bardziej zachłannie, ściągnął z siebie swoją czarną koszulke i swoim nagim torsem przyciskał mnie do ściany.
-Masz chłopaka?- Spytał zatykając mi usta. Nie zrobiłam nic  by odpowiedzieć więc  uderzył móją głową o ściane.
-Masz?
Skinełam głową płacząc, nie chciałam by zrobił mu krzywde.
-Więc zapomnij o nim na razie.
Usmiechnął  i zaczął mnie z powrotem całować. Próbowałam krzyczeć ale ledwo oddychałam. Wpiłam paznokcie w jego plecy az nie poczułam krew. Oddalił się ode mnie zatykając mi ręką usta i nos. Spojrzał na mnie surowo i znowu uderzył moją głową o ściane. Chciałam krzyczeć ale jego ręce zagłuszały mój krzyk. To był koszmar od którego nie mogłam uciec. Nagle poczułam że się oddala a ja upadłam na ziemi zmęczona tą całą walką z nim.
-Co jest? Nie podobam ci się?
Szlochałam płacząc. Nie zasłużyłam sobie na to wszystko.
-Eh? – Schylił się i położył ręke na mojej twarzy. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było moje serce które rozpadało się na 1000 kawałków. Starł  z mojego policzka łze. Wcale mnie nie uspokajał.
-Wy kobiety jesteście dziwne.- Złapał mój podbródek i ścisnął mocno aż nie zabolało, patrząc na mnie uważnie jakby próbując mnie rozgryźć. Przybliżył swoją twarz do mojej.
-Proszę …Odejdź…- Wyszeptałam między jednym szlochem a drugim. Uśmiechnął się ,wstał i wyszedł. Tego bym się nie spodziewała. Płakałam, przeżywałam traume , zostałam tam gdzie mnie zostawił. Nie wiedziałam dlaczego ale czułam się jakbym była związana w jednym miejscu. Położyłam ręke na klatce piersiowej by odnaleźć spokój ale nie udało mi się.
*** 
Rano usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi  i jęknęłam. Nie chciałam nikogo widzieć. Nie chciałam przybywać z nikim, już nigdy. To było za dużo dla mnie. Dosyć walki, dosyć.
Weszli Jack i Eddie ,spojrzeli na ziemie.
-Dlaczego jesteś tam?- Wydawali się zdziwieni  i zmartwieni. Nie wydawało mi się by dziewczyna na ziemi miała im przeszkadzac.
-Nie ważne , wstań.
Nie wstałam.
-No już zrób to. Myślałem że się już dogadujemy-powiedział Jack.
Opuściłam głowe. Poczułam jak ktoś dotyka moje ramie i zaczełam krzyczeć, nie wiem dlaczego, nie panowałam nad tym. Mój mózg wrócił do wydarzeń poprzedniej nocy. Po tym znowu Jack zatkał mi usta.
-Zgłupiałaś? Czego się drzesz?
-Jack daj jej spokój, nie dotykaj ją. Wie gdzie jest krzesło, pójdzie sama.
Eddie wstawił się za mnie. Wstałam zbierając siły i usiadłam na krześle. Eddie patrzył na mnie, schwycił Jack’a za ramie i zaprowadził do kąta pokoju.
-Może powinniśmy dać jej spokój dzisiaj.- Usłyszałam
-Żartujesz? Jest jak wszystkie inne czemu mielibyśmy to zrobić?
-Widziałeś wczoraj Alice i Fred’a? Historia się powtarza.
Fred . To imie wywoływało u mnie dreszcze. Do tego czasu nie przejmowałam się zbytnio imieniem, ba nawet o nim zapomniałam, ale gdy go usłyszałam natychmiast sobie o nim przypomniałam. Jaka historia się powtarzała? Co to miało znaczyć?
-To co robi Fred jest normalne.
To co robi? Wiedzieli co zrobił mi wcześniejszego wieczoru? Dlaczego więc mi nie pomogli? Podobało im się to że cierpie ? I co to znaczy że „to normalne”? Nie było w tym nic normalnego.
-Ale..
-Eddie, prosze cię. Nie zachowuj się jak idiota, wiesz jak to się skończy.- powiedział Jack z zaciśniętymi zębami. Poszedł z moją strone z swoją zwykłą szczęśliwą miną . Podszedł do buteleczek badając uważnie substancje.
-Wiesz w tym momencie zwykle ludzie pytają na czym polega nasza praca, nie obchodzi cię to ?
Byłam tam od trzech dni, jedyna rzeczą którą się przyjmowałam był ból który mi zadawali a nie dlaczego to robili. Wiedziałam że wiedza o tym  nie pomogła by mi. Przynajmniej nie na razie.
-W takim razie nie powiem ci.-Uśmiechnął się.
-Dzisiaj nic nie mówisz? Co się dzieje ?-Dalej się uśmiechał może chciał dodać mi otuchy a może się ze mnie śmiał. Nie miałam ochoty rozmawiać ale zebrałam siły, było coś co tak na prawde chciałam wiedzieć.
-Co to znaczy że historia się powtarza? Kto to Alice?- wyszeptałam.
-Słyszałaś naszą rozmowe?
Chwycił mnie za gardło patrząc na mnie spod wilka. Spojrzałam w dół kaszląc i reką próbując oddalić jego.
-Alice to ta dziewczyna w kruczoczarnych włosach którą na pewno tu zobaczyłaś. Jest jedyną dziewczyną w tym interesie i tak ma zostać.-powiedział Eddie. Jack oddalił swoją ręke i spojrzał na niego zły.
-A historia lubi się powtarzać oznacza….
-Że nie masz prawda o tym wiedzie ,jasne?- powiedział Jack.
-A komu miałaby niby powiedzieć?
-jasne? – powtórzył Jack.
-Jasne.- poddał się Eddie.
To musiało być na prawde ważne, ale w sumie co mnie to niby obchodziło?

*****

Nie spodziewałam się tego co się stało z Fredem ale co oni właściwie robią ? na czym polega ich praca ? I kiedy w końcu pojawi się Justin. Do tej pory był tylko na chwile, czy pojawi się  w nastepnym rozdziale? Fred wróci ? będzie probował znowu ja skrzywdzic? PS: przypraszam za ewentualne błedy ale byłam wyczerpana gdy tłumaczyłam i marzyłam o tym by iść już spać. i sorry ze te kropeczki czy tam kwadraciki tu na dole i gdzies w tekscie ale nw dlaczego nie moglam ich usunąć.